Więc pierwszy temat mam za sobą.
Drugim nadanym mi tematem są…imprezy.
Nie no siostra żeś trafiła, ale spoko- Challenge Accepted.
Zacznę może od jakiejś definicji imprez. Wyróżniam dwa typy: dobre i chujowe… Ajjj nie ten podział…
Ok. Są trzy typy imprez: Domówki- wiadoma sprawa. Kogoś poniosła fantazja i ma chęć na rozwalenie sobie następnego dnia na sprzątaniu- nie oceniam (ale bywam). Plenerowe- koncerty na rynkach, biwaki,chlanie na plażach czy co tam sobie kto wymyśli( najlepsze podobno pod mostami). Nikt nie sprząta,każdy zalicza większy lub mniejszy zgon… Tam mnie raczej nie widują znajomi- wyrosłem z tego. Klubowo/barowe- każdy odjebany jak szczur na otwarcie kanału, wszędzie widać kenów i barbie( często z podobnym ilorazem inteligencji), zapalonych przytupajków(czytasz właśnie o mnie) i ofiary losu liczące na jeden taniec/jednego drinka z jakąś samicą bądź samcem alfa…
Oczywiście bywają pary-styl mieszany wyżej wymienionych choć i spotykam tam takowe normalne. Mniejsza o detale teraz… Zacznę od początku. Na imprezach domowych jest różnie. Byłem na takiej, na której dało się słyszeć przelatującą muszkę owocówkę(bez kitu to bzyczy) cztery pary, zero muzyki i krata piwa jakby to wszystko zliczyć do kupy… No super zabawa. Ja- nie pijący niczego co ma mniej jak 30 kopa z piwem w ręku słuchałem jak to można zagrać w taboo bo to przecież taka fajna gra( temat ciągnęli jakieś 30 minut), a w końcu skończyło się na odstawieniu piwa i zmyciu się “bo jest tak późno” około godziny 22.00… Oj takiej domówki to ja długo nie zapomnę, ale pozdrawiam ludzi u których ona była…na szczęście to znajomi mojej byłej żony więc nie mam z nimi kontaktu. Z drugiej strony parę lat wcześniej sam stałem po stronie współorganizatora tego procederu. Dajcie mi policzyć… Hmm 10 osób na 36 metrach kwadratowych( plus dwa metry jak się później okazało sypialni na balkonie). Nie będę przytaczał szczegółów, ale po tej bibie dwie osoby dostały od swoich połówek zakaz przekraczania progu moich drzwi ( brzmi jakby za drzwiami mieszkał sam Lucyfer, a przecież ja mam Jakub na imię), a pies którego wtedy miałem także jakimś cudem zaliczył zgon po alko(do dziś nie wiem kto mi go upił). Co ciekawe à propos psa jak był pijany to chodził bokiem i mruczał aby dostać więcej wódki. Patrząc na to przez pryzmat lat i ludzi jakich poznałem… Stwierdzam że by był świetnym materiałem pokazowym dla każdego członka klubu AA. Zarysuję jak wygląda taka impreza moimi oczami. Punkt pierwszy- schodzenie się ludzi i upychanie wódki po kątach zamrażalnika
Punkt drugi- zapoznawczy okres w którym albo się ludzie poznają,albo pytają się siebie “jak zdrowie?”(pytanie strategiczne aby ocenić ile ryjków pije).
Punkt trzeci-picie. Co tu dużo omawiać? Wódka, zagryzka, bajera, papieros, wódka…i tak do momentu następnej fazy. Punkt czwarty- moment losowych gier i zabaw. Od PS’a przez karty,darta czy choćby gry w butelkę-styl dowolny( tu już są i zgony i wyznawania uczuć i tym podobne…
Punkt piąty- dobijanie do dna butelek plus ewentualne znajdywanie sobie miejsc noclegowych.
Punkt szósty- zgony. I tu zaczyna być naprawdę śmiesznie… Raz wyciągnąłem swojego dobrego znajomego kompletnie nagiego z wanny, raz ktoś spał pokotem na progu drzwi, a nie raz na balkonie czy obok szafy. Mało kiedy jest impreza na tyle ogarnięta aby każdy miał swój materac czy miejsce w łóżku…
Punkt siódmy- poranek. Ile razy ja się zastanawiałem gdzie ja jestem i dlaczego to nie moje miasto…. Meh. Mało tego ile razy taki przeciętny domówkowicz się zastanawiał kto leży obok… Ale to już każdego indywidualnie sprawa, bo przecież “Każda potwora znajdzie swojego amatora”. Tyle by było póki co z tego tematu. Pora na plenerówki, których sam jakoś nie lubię zbytnio. Imprezy plenerowe kojarzą mi się nie dość że z brudem( nie wiem czemu pasuje mi tutaj brudna koszulka poplamiona od kebsa i błoto na spodniach) to jeszcze z pewnymi zachowaniami na nich. Często gęsto widzę takie spędy ludzi chlejących piwo,głośno przeklinających i nie szanujących innych. Nosz… Toć ten nóż w kieszeni mi się sam otwiera jak widzę chłystka ubliżajacego kobiecie czy nie daj Boże(albo inny jakiś tam dyrektorku) bijący ją. Nie raz miałem przez to kłopoty, ale niestety tak się wychowałem aby reagować… I to jest silniejsze ode mnie( nie oceniaj czytelniku nigdy książki po okładce). Szybka anegdota o jednym zdarzeniu? Kiedyś na takiej imprezie pod namiotami poszedłem z znajomym po spirytus zostawiając towarzystwo samym sobie. Wracając z butelkami podbiegł do nas jeden z nich z hasłem” Wysy w namiocie gwałcą tą i tą”. Pierw zdziwienie, potem przekazanie alkoholu temu bohaterowi i bieg do namiotu z którego słyszałem”na pomoc!”. Dodam, że zostały wtedy cztery kobiety i sześciu facetów( nie nie mężczyzn,bo to nie tytuł dla nich). Długo się nie zastanawiając powiedziałem aby wpierdalał z namiotu bo to moja dziewczyna( kobietę znałem może z pięć godzin). I to był dobry czyn, ale walka wyglądała jak Dawida z Goliatem… Na szczęście w nieszczęściu osoba która z nim podjechała golfem II i była w samochodzie okazało się ze mnie zna… Zabrał tego goryla ze mnie(przewrócił się Wysy oczywiście o linki z namiotu bo jakby inaczej) z wyrazami przeprosin… Później się zemsciłem, ale to inna bajka… Osoby które wtedy były w tym miejscu pozdrawiam serdecznie( część środkowym palcem)- niektórzy z was pozyskali zasady podobne do moich… Szacunek mimo tego że wtedy nie mieliście jaj. Od tamtej pory co byłem na takiej imprezie plenerowej to była draka… A to butelką się dostało “przypadkowo” a to coś. No nie-omijam takie spędy. No i meritum tematu… Imprezy klubowe…
Ci co mnie znają od lat wiedzą,że bywam w takich miejscach. Pierwsze pójście do klubu? Oj jak dziś pamiętam tą atmosferę… Był to klub typu “hybryda” czyli pełno skate’ów w środku,zapach leków ziołowych na parkiecie (co ja piszę…na zewnątrz także) i… Zapchane ubikacje…
Były to czasy, które wspominam mimo systematycznych awantur tam naprawdę miło. Młodzież chyba nigdy nie zobaczy tylu upalonych ludzi na metrze kwadratowym ilu zazwyczaj się widywało wtedy w “klubach hybrydowych”. Potem nastała era “vixa party”. Te same kluby,zmiany nazw, delikatnie wystroju… I tadam- zapraszamy po gwizdki i pigułki. Tam było śmiesznie. Tu jakiś typ ładuje co ma pod spódnice jakiejś damy (damy czy nie damy… Ale zazwyczaj dawały… ). Tam w klatce na podwyższeniu jakaś kobieta właśnie była brana “na pieska”. A pod ścianami stali ludzie(a i często siedzieli) wykończeni melanżem czy też po prostu…na zejściu. 90% ludzi tam śmiało mogę napisać, że ćpało, bójek mniej, ale za to przyrost naturalny był na plusie( i to znacznie).
Btw przyrostu naturalnego… próbowali temu zapobiec. W każdej ubikacji i/lub korytarzu były automaty z prezerwatywami(5zł sztuka)…przypadek?
Był okres,że z imprez tego typu wracałem nie sam, a w trzy-cztery osoby( działo się). Teraz… Hmm… Jest zupełnie inaczej (albo o zgrozo ja wydoroslałem). Po pierwsze…zwiedziłem wszystkie większe festiwale muzyki klubowej w Europie( a przecież słucham rapu) i to co się na nich działo….no nie to trzeba przeżyć-ciężko to opisać. Najlepszym chyba jednak był “Tomorrowland” w Belgii,gdzie przez trzy dni i dwie noce tak się wyskakałem jak kangur w poszukiwaniu worka do boksowania. Poznalem tam wielu ludzi z różnych kontynentów( brazylijki były świetne), którzy mimo barier dzielących nas tam wszystkich typu język czy stereotyp… naprawdę świetnie się bawili.
Aktualnie dość regularnie uczęszczam do jednego z Wrocławskich klubów (follow the shirt with seahorses), w którym bawię się zazwyczaj do zamknięcia… albo do poszukiwania któregoś z kompanów( pozrdro szwagier).
Co mnie zachęciło do tego właśnie miejsca?
Wiele czynników… atmosfera, dwa parkiety z różną muzyką… gro ludzi, których znam już z tego miejsca.
Wiadomo, że bywa różnie. Parę razy były sytuacje podbramkowe( ochrona działa sprawnie więc się nie rozkręciłem), które mimo wszystko były dość szybko rozwiązywane. Przede wszystkim aktualnie do klubów chodzą ludzie którzy chcą się bawić. Widzę, że czasem są to ludzie mojego wieku(weterani) ale także mniej śmiali użytkownicy parkietu, którzy czują muzykę, czują alkohol…ale brak im odwagi aby się wyszaleć. Do tych statystyk nie wliczam zamkniętych bardziej grup typu kawalerskie czy panieńskie spotkania…
Zwyczajowe Panieńskie w klubie- w pip kobiet, jedna inaczej ubrana i tańczenie w kółku z nią jednej piosenki( maks dwóch) aby dobić się kieliszkiem wódki…
Zwyczajowe Kawalerskie w klubie- w pip facetów, jeden inaczej ubrany i picie w kółku jednej flaszki( maks dwóch) aby dobić się na parkiecie czy też papierosie…
Ja jako amator uwielbiam pląsać on the dance floor i patrzeć jak inni też próbują mniej więcej tak jak ja to robić przez jakiś czas. Z czasem jak się tańczy dłuższy czas (o dziwo są to relacje kolega-kolega, koleżanka-koleżanka) poznaje się ludzi gdzieś w połowie imprezy na papierosie czy przy barze tylko po to aby do końca imprezy mieć ze sobą kontakt wzrokowy i wysyłać sobie gesty uznania typu żółwik, kciuk w górze czy ruch pokazujący gdzie jest bar.
Pod koniec imprezy jest już tak dobrze(alkohol), że wszelkie bariery zazwyczaj się przełamują… i znów wracamy do “vixa party” bo koło 4 nad ranem nie raz niema gdzie się odlać nawet…
Tak czy siak. nie chodzę do klubów(już nie) po to aby coś łatwego zaliczyć- to nie mój styl. A te wszystkie tępe laski wkoło mnie nie interesują. nie dlatego, że jestem zobowiązany( no dobra…to ona mi udowodniła już, że dookoła wśród tych pustych lasek można znaleźć perłę), ale dlatego iż uświadomiłem sobie dawno temu jedną ważną rzecz:
Nie wygrałem chuja na loterii i nie dam się zaliczyć szmacie.
Chodzę do nich aby mile spędzić czas aktywnie ruchowo i mieć co wspominać tak jak to robię teraz( choć miałem to robić na starość) gdyż każde wyjście na imprezę to nowe przeżycia. Nowe doznania czy znajomości.
Zdaję sobie sprawę, że za kilka miesięcy/lat mogą inni wspominać obecne czasy klubowe jako coś “co było”. Tutaj mają z grubsza zarys tego jak ja to widzę.
Tyle w temacie(temat rzeka, ale kurwa już mi się nie chce pływać).
Propozycje tematów tutaj bądź na facebooku 😉
Zapraszam do polubienia/udostępniania!
Szyderca Włóczykij